100 lat temu urodził się największy skandalista PRL-u. Dlaczego dziś wciąż warto czytać Tyrmanda?
„Wspierał mnie moralnie i materialnie. Na jego postawie moralnej wzorowałem się i naprawdę nie wiem, czy przeżyłbym bez niego te ciemne czasy” – pisał Zbigniew Herbert do Stanisława Barańczaka na początku lat 90. Mowa o Leopoldzie Tyrmandzie, jednej z najbarwniejszych i najbardziej wpływowych postaci Polski powojennej. Urodził się 16 maja 1920 r. w Warszawie i tego dnia mija 100. rocznica jego urodzin. Warto odświeżyć z tej okazji najlepsze fragmenty z jego tekstów, które dziś wciąż nie tracą na aktualności.
Życie nauczyło mnie, że w najwspanialszym umyśle zawsze wije się jakiś niedowład, że olśnienia gasną, że i najmądrzejszy, który rzuca nas na kolana, też nie wie, dokąd się udać. Co sprawia, że nie dam żadnej mądrości decydować o mnie beze mnie. Ja wiem, mój protest jest czysto teoretyczny, ale co robić? Żyłem pod Hitlerem i pod Stalinem, w imię których ludzie bądź źli, bądź głupi decydowali w najlepsze o moim losie, nie pytając mnie wcale o zdanie. A za sanacji też znowu nie było tak czarownie. Przeciwstawiałem się wszystkim, jak mogłem, ale niewiele mogłem. I czego ja chciałem? O co walczyłem? O prawo do powiedzenia: „Zaraz, zaraz, to może nie tak…” czyli to, co ci tam, za Łabą i za Atlantykiem, w 170 lat po Rewolucji Francuskiej mają co rano pod drzwiami jak butelkę mleka.
(„Dziennik 1954”)
Leopold Tyrmand – autor kultowego „Złego” – był jedną z najbardziej wielowymiarowych postaci PRL-u. Można wypowiedzieć o nim tysiąc zdań i przywołać dziesiątki legend – i każda będzie na swój sposób prawdziwa. Był autorem wielu książek i artykułów, wydano także jego korespondencję – jednak dla wielu fanów jego twórczości to „Dziennik 1954” stanowi dzieło jego życia..
Mimo upływu czasu przenikliwość jego przemyśleń wciąż sprawia czytelnikowi radość w trakcie lektury. Jego książki, choć napisane z górą przeszło pół wieku temu – dziś wciąż mają wiele do zaoferowania.
Marnowanie życia jest mało pociągającym zajęciem, lecz obudzona świadomość, przypuszczenie, że motorem marnowania jest głupota – jest nie do zniesienia.
(„Dziennik 1954”)
„Dziennik 1954” powstawał w pierwszych miesiącach tytułowego 1954 r. Stanisław Cat-Mackiewicz został w tym roku premierem rządu na emigracji, Andrzeja Panufnika uznano za zdrajcę, w grudniu umierają Zofia Nałkowska i Ludwik Solski. Rok wcześniej zamknięto „Tygodnik Powszechny”, a samego Tyrmanda objęto nieoficjalnym zakazem publikacji.
Dziennik jest owocem przymusowej bezczynności, jaka dręczyła pisarza w trakcie tych kilku miesięcy. Zawarte są w nich nierzadko ostre, sarkastyczne osądy na temat panującej rzeczywistości. Tyrmand krytykował cywilizacyjne, kulturowe i gospodarcze zacofanie Polski Ludowej.
Barbara Hoff, druga z jego żon, przyznawała, że opinia publiczna przez lata ograniczała jego postać do barwnych stylizacji, rozrywkowego życia i sławy playboya, zapominając o tym, że pisarz całkiem poważnie odżegnywał się od wszystkiego, co mogło mieć związek z etykietą komunizmu; nocami cierpiał na bezsenność, dusiła go otaczająca rzeczywistość. „Nie był wcale pajacem, ale człowiekiem szalenie serio. Przede wszystkim niesamowicie pracowitą mrówką. Zorganizowaną, poukładaną, systematyczną i pedantyczną”.
Szczególnie w tych dniach rozgoryczenie, jakie towarzyszyło sfrustrowanemu bezczynnością Tyrmandowi, może okazać się czytelnikom bliskie i boleśnie czytelne. Dziennik nieoczekiwanie zyskał na aktualności w świecie, w którym wielu z nas również zamyka się w domu, mierząc się z nadmiarem wolnego czasu.
Pracę nad dziennikiem przerwało w kwietniu 1954 r. zlecenie od wydawnictwa Czytelnik na napisanie „Złego”.
Dobre imię to połowa powodzenia. Daje ono wyborną podstawę psychiczną dla przeróżnych osiągnięć, a nawet wyznacza w niejakim sensie losy ludzkie. Nawet najbrzydsza dziewczyna, nazywając się na przykład Pamela, dysponuje pewną szansą życiową, której brak jest zwykłym Haniom i Marysiom.
Ludzie czekający w życiu na coś dzielą się na dwie kategorie: na tych, którzy wiedzą, na co czekają, i na tych, którzy tego nie wiedzą, a tylko czekają.
Również „Zły” w wielu miejscach przemycał krytykę ówczesnej rzeczywistości. Powieść o powojennej Warszawie została wydana już w grudniu 1955 r.. Szybko stała się bestsellerem.
– Warszawa była mu krainą dzieciństwa i arkadią, w której zasiano miłość do sztuki i afirmację życia. W „Złym” opisał to miasto – odchodzące w gruzy na rzecz tego nowego. I na zawsze stał się tej Warszawy bardem – jak Fogg, Grzesiuk, Wiech, Białoszewski – mówi Marcel Woźniak, autor właśnie biografii Tyrmanda.
– Tyrmand systematycznie spychany był pod ścianę. Wykorzystał odwilż, napisał „Złego” i „U brzegów jazzu”, zorganizował festiwale jazzowe. Ale był dla władz niewygodny, więc zaczęto go ośmieszać i deprecjonować. Robiono z niego faceta od panienek i kolorowych skarpetek. Dzisiejszy mit Tyrmanda jest tego pokłosiem – przyznaje Woźniak.
O, bramy warszawskie! Cóż mogę wam teraz poświęcić, ja, szukający ledwie uchwytnych cieniów kronikarz? Garść chaotycznych wspomnień. Nie z mego ołówka spłynąć mogą poważne, czcigodne o was rozprawy. Wiem tylko, że w waszym chłodnym półmroku, wśród waszych śmiesznych i pretensjonalnych sztukaterii i pseudorenesansowych gzymsów odnajdywaliśmy nasze Dzikie Pola. My, chłopcy z pięter, nasze pierwsze siniaki i pierwszą krew z nosa, pierwszy hazard i zapamiętanie w grze w chowanego, w czarnego luda, w siódemkę.
(„Zły”)
Na widowni komplet, pół tysiąca ludzi. „Wkłada jasny, dwurzędowy garnitur. Do kieszeni chowa okarynę. Scenę w YMCA, gdzie ma się odbyć jam sassion, kazał udekorować wyciętymi z kartonu instrumentami i owocami (nawiązanie do dżemu?). Zna się na jazzie jak mało kto w Polsce. Przed wojną, podczas studiów w Paryżu, bywał w słynnym Hot Club de France. Zdarzało mu się słuchać jazzu nawet w czasie wojny, nawet z Niemcami. Teraz zależy mu na uświadomieniu Polakom, czym jest prawdziwy jazz” – pisze Magdalena Grzebałkowska, która w biografii Krzysztofa Komedy opisała dokładnie, jak przebiegało krzewienie się jazzu w polskiej kulturze. Leopold Tyrmand był w tym procesie postacią centralną.
Uczył, jak należy zachowywać się podczas koncertów i jak powinien ubierać się fan jazzu. „I niech nikogo nie dziwi, że muzycy chodzą po scenie podczas koncertu, podśpiewują pod nosem, a nawet rozmawiają ze sobą – ostrzega”.
Utożsamiano go z bikiniarzami – pierwszą powojenną subkulturą, zafascynowaną jazzem i Ameryką. Swoją odmienność manifestowali oni strojem, ekstrawaganckim i modnym do granic możliwości. Staranna stylizacja bikiniarza oparta była na – zaczynając od dołu – butach na grubej gumowej podeszwie (tzw. słoninie), kolorowych skarpetkach, wąskich, przykrótkich spodniach, barwnym krawacie i luźnej marynarce. Jak pisał Mariusz Urbanek: „wąskie spodnie były szalenie antykomunistyczne, bo wszyscy Rosjanie w Warszawie nosili spodnie bardzo szerokie. Rozpoznawano ich po tym na sto kroków”.
Czyż trąbka nowoorleańskiego Murzyna nie byłaby przed Sądem Ostatecznym najlepszym rzecznikiem ludzkiej niedoli?
(„U brzegów jazzu”)
Tyrmand wydał zapiski na temat uwielbianej przez siebie muzyki, która w owym czasie pozwalała w pełni wyrażać nie tylko ekscentryczność i oryginalność muzycznych upodobań, ale stanowiła w powojennej Polsce również rodzaj politycznego manifestu. Pierwsze wydanie „U brzegów jazzu” pojawiło się w r. 1957. To zbiór impresji nie tylko muzycznych, ale i szerszych, także socjologicznych. To zbiór osobistych przemyśleń, które – jak to w przypadku prozy tego autora – mają wysoką wartość bez względu na temat, którego dotyczą.
Z prozy Tyrmanda na uwagę zasługuje też powieść „Siedem dalekich rejsów” (1975 r.) – pracę nad książką autor zaczął już na początku lat 50. Choć książka była już ukończona w czasie odwilży, po polsku ukazała się dopiero kilka dekad później. Po drodze zdążyła się ukazać w angielskim i niemieckim przekładzie. Akcja powieści dzieje się podczas trzech dni wczesną wiosną 1949 r. w Darłowie.
Wraca się jedynie do tych, których się kocha. Nie wraca się tam, gdzie jest się tylko kochanym. Wraca się wyłącznie do tych, których się kocha. Albo nie wraca się nigdzie i do nikogo. Po prostu jedzie się dalej.
Dziś pesymizm nie jest ani wysiłkiem, ani niezależnością. Jest pierwszym wrażeniem po rozejrzeniu się dookoła. Stanowi najprostszy wniosek, jaki można wyciągnąć z obserwacji. Jest światopoglądem łatwiejszym. Ale dostrzegać dół kloaczny, zdawać sobie sprawę z jego głębi i smrodu, a mimo to pozostawać optymistą… to sztuka. Oto dumne bohaterstwo naszego czasu. Oto wspaniała, trudna, niebezpieczna, szlachetna ekwilibrystyka moralna, na którą tak niewielu może się zdobyć.
– Słabo pan zna kobiety, mój przyjacielu. Na dnie najczystszej przyjaźni migoce iskierka kokieterii.
– Słabo zna pani mężczyzn, młoda damo. Na dnie najczystszej choćby przyjaźni tli się płomyczek pożądania. Bez tych płomyczków i iskierek przyjaźń byłaby tylko znajomością.
W połowie lat 60. Tyrmand zdecydował się na emigrację. „Zza oceanu celnie i błyskotliwie analizował system, który zniewalał Europę Środkową i Wschodnią. W pamflecie »Cywilizacja komunizmu« uznał ten ustrój za najgorszą plagę, jaka spotkała ludzkość. W epoce kontrkultury i młodzieżowego buntu Tyrmand był ważnym głosem amerykańskiego konserwatyzmu. »Pozostawił miłośnikom wolności na całym świecie wspaniałe dziedzictwo« – napisał po Jego śmierci prezydent Ronald Reagan” – dodano w uchwale.
– Wyjechał z Polski, gdy miał dość i władzy, i stołecznych salonów. Wstrzymywano mu druk książek, zdejmowano z ekranów kin jego filmy. „Życie towarzyskie i uczuciowe” przelało czarę goryczy. Książki nie zatrzymała cenzura, tylko sama „warszawka”, okrutnie tam sportretowana. Gdy Tyrmand wyjechał, wszyscy odetchnęli, wreszcie przestał patrzeć im na ręce. Książka ukazała się na emigracji, a w Polsce wylano na Lolka wiadro pomyj. I tak oto barwny ptak zniknął, wymazany z historii. Teraz przeżywa swój pośmiertny benefis. Zasłużył na to – powiedział biograf pisarza, Marcel Woźniak.
16 maja 2020 r. pisarz obchodziłby 100 rocznicę urodzin. 2020 r. został ustanowiony przez Sejm RP Rokiem Leopolda Tyrmanda.
Źródło: kultura.onet.pl/ksiazki/leopold-tyrmand-100-rocznica-urodzin-tworczosc-i-ksiazki-skandalisty-prl-u/x61rdxk