Remigiusz Mróz: Polska czytelniczo budzi się do życia
Remigiusz Mróz, według raportu stanu czytelnictwa Biblioteki Narodowej, był najpopularniejszym autorem w Polsce w 2019 roku. Niebawem ukaże się jego kolejna powieść: „Lot 202”.
Mróz, Tokarczuk i King zajęli miejsca na podium w opublikowanym właśnie raporcie Biblioteki Narodowej, dotyczącym czytelnictwa w Polsce w 2019 roku. To niezła trójka. Jakie to uczucie, zgarnąć złoty medal w towarzystwie Noblistki i króla literatury grozy?
Remigiusz Mróz: Takie, że kiedy tylko się dowiedziałem, chciałem otworzyć butelkę wina, którą trzymam od 2003 roku na najbardziej wyjątkową okazję. Szczególnie niesamowite jest dla mnie to, jak ta sytuacja się rozwijała — w 2017 roku wylądowałem na trzecim miejscu, w 2018 na drugim, a teraz na pierwszym, choć za każdym razem byłem pewien, że to już mój limit i w następnym badaniu odnotuję bolesny spadek.
Koniec końców to jednak tylko statystyka, która potrafi być złudna — jeśli mój sąsiad pokroił w piwnicy ciało jakiegoś nieszczęśnika na dwie części, to średnio w mojej i jego piwnicy znajduje się pół trupa. Ale mówiąc poważnie: wiadomo, że Olga pozostaje poza wszelkimi rankingami, bo nikt nie czaruje słowem tak jak ona, King zaś to szczyt literatury gatunkowej i mój niedościgniony mistrz. On i ja to oczywiście inny kaliber, ale rzemieślników — w pewnym sensie wydaje mi się niemal obrazoburcze, że umieszcza się nas obok kogoś, kto jest prawdziwą artystką.
Wracając do raportu, nieco krzepi, że udało się zatrzymać tendencję spadkową, a nawet odnotowaliśmy niewielki wzrost — więcej z nas przeczytało w 2019 roku jakąś książkę, niż w czterech wcześniejszych latach. Trudno nie widzieć w tym pana zasługi! W końcu tylko od stycznia do połowy listopada 2019 roku sprzedał pan aż 1,3 mln książek. Na każdą pana powieść czytelnicy, nie ma w tym przesady, czekają z wypiekami na twarzy. Czy pan też czuje się pierwszoplanowym ambasadorem-popularyzatorem czytelnictwa w Polsce?
To było właściwie moim największym marzeniem, kiedy zaczynałem. Największym i abstrakcyjnym, bo tak naprawdę trudno było sobie wyobrazić, żeby się kiedyś ziściło. W słabszych momentach, kiedy nadpływa fala hejtu, staram się myśleć tylko o tym — bo nie ma dla autora nic przyjemniejszego od świadomości, że dołożył cegiełkę do wzrostu poziomu czytelnictwa w swoim kraju.
Cieszy też to, że po raz pierwszy dwójka polskich, żyjących autorów, znalazła się na szczycie! I że na pierwszym miejscu nie ma ani obcokrajowca, ani któregoś z zacnych wieszczów z kanonu lektur — wydaje mi się to symptomatyczne. Polska czytelniczo budzi się do życia.
Dobra informacja to także ta, że według raportu zainteresowanie czytelników książkami podsycają seriale czy gry komputerowe. Pan sprzedał prawa do ekranizacji prawie wszystkich swoich książek. Bez żadnych obaw?
Teraz właściwie robię to bez obaw, bo mam ten komfort, że mogę wybierać osoby, z którymi współpracuję — niejednokrotnie rezygnuję ze znacznie lepszej finansowo oferty, żeby zrealizować projekt z kimś, komu ufam i z kim nadaję na tych samych falach. Nie zawsze tak jednak było, więc niektóre ekranizacje nie posuwają się naprzód tak sprawnie, jak bym chciał. Szczęśliwie w każdym przypadku odpowiadają za nie solidne firmy, więc nie mam wątpliwości, że efekt będzie na najwyższym poziomie.
Audiobook, e-book czy jednak papierowy egzemplarz? Polacy zdecydowanie chętniej sięgają po ten ostatni (e-booki wskazuje 6 proc. czytelników, do słuchania audiobooków przyznaje się 3 proc. badanych). Co — i kiedy — wybiera Remigiusz Mróz?
Idealna sytuacja to czerwone wino i lekko pożółknięty papier. Plus mój fotel z podnóżkiem i dobre oświetlenie. Jestem więc w tym względzie tradycjonalistą, choć zdarza mi się pochłaniać książki w każdej formie — e-booki głównie wtedy, kiedy jestem na wyjazdach, a audiobooki w trasie. Często jest tak, że zaczynam książkę papierową w domu, po drodze słucham w aucie, a w hotelu włączam kindle’a vel kundelka. A jeśli zacznę jakąś książkę w elektronicznej formie, to zazwyczaj przy pierwszym zamówieniu w księgarni i tak wyposażam się w wersję tradycyjną, bo jestem zwierzęciem czytelniczym o naturze łowiecko-zbierackiej.
To jeszcze jedno pytanie dotyczące raportu. Którzy autorzy z pierwszej dziesiątki należą do pana ulubionych? A czytelnikom podpowiedzmy, że pierwsza dziesiątka, obok pana, to: Tokarczuk, King, Sienkiewicz, Mickiewicz, Sapkowski, Bonda, Grochola, Blanka Lipińska, B.A Paris.
Obiło mi się o uszy, że ta cała Bonda jest całkiem niezła. Wydaje mi się zresztą, że skądś ją znam. O Oldze i o Stephenie Kingu nie muszę chyba wspominać, bo to rozumie się samo przez się. Bardzo lubię Sapkowskiego — ostatnio nawet odświeżam sobie Wieśka po ekranizacji Netflixa, coby sprawdzić, czy Geralt ma twarz Henry’ego Cavilla. Stwierdzam, że trochę tak — ale Yennefer nadal jest Yennefer i w niczym nie przypomina mi aktorki.
W jakiej kolejności poleca pan czytać swoje książki? Z najnowszą będzie ich już, zdaje się, 44.
W dowolnej, bo tylko w ten sposób można nie zwariować (śmiech). Fakt faktem, wszystkie rozgrywają się w tak zwanym RMU, czyli książkowym uniwersum autora o inicjałach RM. Większość jest ze sobą powiązana, bohaterowie się przeplatają, zdarzenia dopełniają i czasem finał którejś książki ma miejsce na kartach zupełnie innej, w odmiennej serii. Jeśli ktoś chce się więc zapoznać z całością, najlepiej uporządkować sobie w księgarni internetowej powieści od daty publikacji. Jeśli nie, polecam czytać seriami — zazwyczaj projektuję wszystko tak, żeby unikać wielkich spoilerów.
Oczywiście o tę kolejność pytam nieprzypadkowo. „Lot 202”, który niebawem się ukaże, to powieść, którą napisał pan już w 2013 roku. Dlaczego musiała czekać aż 7 lat na swoją chwilę?
Bo każda historia to bestia rozpędzająca się powoli. Musi leżakować, dojrzewać i się rozwijać — zawsze siadam do pisania, kiedy czuję, że to właściwy moment, żeby wyciągnąć ją z głowy. Najczęściej układa się w niej miesiącami lub nawet latami, a sam akt jej spisania to tylko fizyczna manifestacja tego procesu. Na pomysł, który przerodził się w „Lot 202” wpadłem w 2007 roku dzięki… Donaldowi Tuskowi. Na początku swojej pierwszej kadencji jako szef rządu, zapowiedział, że będzie latał rejsowymi samolotami — i rzeczywiście tak było. Pamiętam, że pomyślałem wtedy: „o… a gdyby tak jakiś zamachowiec zdołał dostać się na pokład?”.
Idea wróciła w 2013 roku i wtedy zasiadłem do pisania. Mniej więcej rok później zrobiłem pierwszą redakcję, jakiś czas później drugą, a potem odłożyłem książkę, bo byłem przytłoczony kolejnymi pomysłami i chciałem sprawdzić, co z nich wyjdzie. Od czasu do czasu „Lot 202” nieśmiało o sobie przypominał i domagał się uwagi, więc byłem pewien, że prędzej czy później do niego wrócę. Dlaczego akurat teraz? Nie mam pojęcia. To książka wybiera, nie ja. Widocznie uznała, że okoliczności są właściwe, bym zajął się nią właśnie w tym roku.
Już sam tytuł i okładkowa notka „Lotu 202” nasuwają skojarzenia z katastrofą polskiego Tu-154 w Smoleńsku. Lektura tylko je pogłębia. Czy napisał pan powieść o współczesnej Polsce? Może nawet tzw. powieść z kluczem?
W pewnym sensie tak, bo każda z moich książek to komentarz do otaczającego nas świata, stojący na fundamencie współczesności. Kiedy pisałem „Lot”, tragedia w Smoleńsku była świeżą raną, a mimo to wydawało mi się, że nie nauczyliśmy się na błędach. Nadal popełnialiśmy te same pomyłki, lekceważyliśmy te same procedury, a ta książka w jakimś sensie stanowiła odzwierciedlenie tamtej sytuacji. Obecnej też, bo niestety niewiele się zmieniło.
Oprócz tego wtedy była to recenzja geopolityczna — i przypuszczałem, że podczas przepisywania powieści po siedmiu latach, będę musiał sporo zmienić w kwestiach związanych z terroryzmem. Niestety okazuje się, że niespecjalnie.
Czy planuje pan kontynuację „Lotu 202”?
Nie, ale ze mną właściwie nigdy nie wiadomo (śmiech). Jeśli bohaterowie o sobie przypomną, nie będę przed nimi uciekał. A poza tym zdarzenia na pokładzie „Lotu 202” będą miały wpływ na całe RMU — na fabularną kontynuację w tej czy innej powieści z pewnością można więc liczyć.
Jak to było redagować, zmieniać własną powieść po tylu latach? Czego dowiedział się pan o Remigiuszu Mrozie z przeszłości, co zobaczył w dzisiejszym sobie?
Było to zadanie z jednej strony niewdzięczne, bo wymagające przepisania wszystkiego tak naprawdę od podstaw — w pewnym momencie przestałem redagować, otworzyłem nowy plik tekstowy i po prostu pisałem od początku. Z drugiej strony, właśnie, to fascynująca introspekcja! Wydaje mi się, że w nowszych książkach przenoszę ciężar z fabuły na bohaterów, tutaj akcenty rozłożone są nieco inaczej. To wysokooktanowa, bezkompromisowa powieść, która rozgrywa się właściwie między 4.55 nad ranem do 9:59 rano. Akcja rozwija się zatem z minuty na minutę, bo sytuacja jest niezwykle dynamiczna — ale wydaje mi się, że najważniejsze w tym wszystkim jest studium tego, jak ludzie zachowują się w sytuacji zagrożenia. I obyśmy sprawdzali to jedynie na kartach książek, a nie w rzeczywistości…
Źródło: kultura.onet.pl/remigiusz-mroz-polska-czytelniczo-budzi-sie-do-zycia/vhrrdbb