Jerzy Waldorff – mędrzec kulturalny 110. rocznica urodzin

Jerzy Waldorff – mędrzec kulturalny
110. rocznica urodzin

Był pisarzem, publicystą, działaczem społecznym i krytykiem muzycznym. Wymyślił hasło „muzyka łagodzi obyczaje”, chociaż rockandrollowców nazywał „kwiczołami narodowymi”. To on uruchomił społeczną akcję ratowania zabytkowych nagrobków na Starych Powązkach. Jego spojrzenie na nasz kraj do dziś jest aktualne: „Niszczyć łatwo, ale podnosić z upadłego… No to Polska się podnosi i od śmierci Sobieskiego podnieść się nie może”. Był homoseksualistą – za co został wydziedziczony przez ojca – przez kilkadziesiąt lat związanym z jednym partnerem, którego przedstawiał jako ciotecznego brata. Mija 110. rocznica urodzin Jerzego Waldorffa.

Wystarczyło raz posłuchać głosu Jerzego Waldorffa, by już go nigdy z nikim innym nie pomylić; wystarczyło też przeczytać jeden felieton, by z miejsca zakochać się w jego niepowtarzalnie barwnym stylu, poczuciu humoru i językowej elegancji. Był bez wątpienia jedną z najbarwniejszych postaci PRL-u. Miłość do muzyki, literatury i sztuki łączył z pasją społecznika. Nieprzypadkowo bliscy nazywali go „współczesnym człowiekiem renesansu. Kojarzy się z charakterystyczną sylwetką, wąsikiem i jamnikami o imieniu Puzon, towarzyszącymi mu także w programach telewizyjnych.

Miejscem, które Waldorffowi zawdzięcza prawdopodobnie najwięcej, są Stare Powązki – to z jego inicjatywy powstał w połowie lat 70. społeczny komitet opieki nad nimi. „Jerzy Waldorff pozostaje w naszej żywej pamięci: jego żywiołowość, jego temperament, jego troska o sprawy publiczne, jego skuteczność, barwność, humor i odwaga oraz niezwykła erudycja i nadzwyczajna sprawność pióra i mowy” – przypomniał w 2010 r., w setną rocznicę jego urodzin, podczas specjalnego spotkania, Marcin Święcicki, były prezydent miasta i przewodniczący Komitetu Opieki nad Starymi Powązkami.

W rozmowie z Polską Agencją Prasową doktor Wojciech Fijałkowski, zmarły w 2014 r. historyk sztuki, muzeolog, varsavianista i przyjaciel Waldorffa, przyznał, że jego słowa „nie ma przyszłości bez przeszłości” są najważniejszymi, jakie zapamiętał. „Uparcie nam tłumaczył, że nasze życie opiera się o groby tych, którzy odeszli” – mówił, podkreślając, że Waldorff przez całe życie zabiegał o to, by zmarłych darzyć czcią i szacunkiem.

Zdaniem Fijałkowskiego Waldorff był na co dzień człowiekiem olbrzymiej energii i nieprzeciętnego humoru. „Uwielbiał się śmiać, był człowiekiem pełnym poczucia humoru. Trzeba też powiedzieć, że jego dowcip często był ostry i pikantny i to na tyle, że nie nadaje się do publikowania”.

Jerzy Waldorff-Preyss herbu Nabram urodził się 4 maja 1910 r. w dość bogatej rodzinie. Jego matka, Joanna, wywodziła się ze znanej warszawskiej rodziny Szustrów, a ojciec, Witold Preyss, był ziemianinem. Skąd się wzięło nazwisko Waldorff? To nic innego jak druga nazwa herbu Nabram. Sam pan Jerzy, chociaż pochodził ze starej szlachty, bardzo nie lubił, kiedy nazywano go arystokratą. Mimo to mówiono o nim często „ostatni baron PRL-u”.

Pierwsze lata życia Jerzy spędził w Kościelnej Wsi na Kujawach – w 1914 roku rodzice sprzedali majątek i przenieśli się do Warszawy. Po zakończeniu I wojny światowej i odzyskaniu przez Polskę niepodległości rodzina zamieszkała w dworku w Rękawczynie w Wielkopolsce. Tamten okres swojego życia Waldorff opisał w autobiograficznej książce „Fidrek” – jednej z dwóch, obok „Doliny szarej rzeki”, powieści, jakie stworzył.

To tam, w Trzemesznie, chłopiec rozpoczął edukację w Szkole Powszechnej, by następnie ukończyć Gimnazjum im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu i rozpocząć studia w Konserwatorium Muzycznym w Poznaniu oraz na Wydziale Prawno-Ekonomicznym Uniwersytetu Poznańskiego. Dyplom obronił w 1932 r., jako magister prawa.

Pracę rozpoczął w wyuczonym zawodzie, w kancelarii Włodzimierza Kozubskiego. Był wtedy luźno związany z obozem „młodokonserwatystów”. W drugiej połowie lat 30. zbliżył się do ruchu narodowo-demokratycznego, współpracując z redakcją tygodnika „Jutro”, powiązanego z Ruchem Narodowo-Radykalnym „Falanga”. Postawa Waldorffa z tamtego okresu jest niejednoznaczna. Z jednej strony rozstał się z tygodnikiem „Prosto z mostu” w ramach sprzeciwu wobec jego coraz bardziej antysemickiej linii, a z drugiej – sam napisał kilka takich artykułów w „Kurierze Porannym”.

Jednocześnie bardzo surowo oceniał polityków, zwłaszcza ministrów kultury, o których mówił, że zazwyczaj obejmują swój urząd, bo na niczym się nie znają. Punktował wielu włodarzy kulturalnych zarówno z czasów PRL-u, jak i III RP, zwłaszcza za nieprzemyślane i niedające się cofnąć decyzje. „Niszczyć łatwo, ale podnosić z upadłego… No to Polska się podnosi od śmierci Sobieskiego, od czasów, kiedy sobie na tron wstąpili Sasi, podnosi się ciągle i podnieść się nie może”.

W „Kurierze Porannym” i „Prosto z mostu” Waldorff był jednak przede wszystkim redaktorem muzycznym, gdyż muzyka odgrywała w jego życiu coraz ważniejsza rolę, na dalszy plan odsuwając prawo i politykę.

Aktywnie uczestniczył w muzycznym życiu stolicy i nie zaniechał tego podczas okupacji, kiedy to bardzo angażował się w konspiracyjne życie kulturalne, współpracując z podziemiem i Radą Główną Opiekuńczą. Był organizatorem koncertów muzyki klasycznej, także dla najmłodszych. Podczas Powstania Warszawskiego tłumaczył i redagował komunikaty z nasłuchu rozgłośni alianckich.

Po II wojnie światowej z powodu swoich dawnych endeckich sympatii miał początkowo problemy ze znalezieniem pracy, został jednak przyjęty do Polskiego Radia, pod pseudonimem, przez szefa rozgłośni Romana Jasińskiego na stanowisko kontrolera audycji. Od 1949 r. współpracował jako redaktor i felietonista z „Przekrojem”, a w następnych latach z „Expressem Wieczornym”, „Światem” i „Polityką”, a także z Polskim Radiem i Telewizją – do roku 1976, kiedy podpisał Memoriał 25 przeciwko zmianom w konstytucji PRL, wskutek czego został w radiu personą non grata.

Udział w licznych audycjach telewizyjnych i radiowych przyniósł Waldorffowi wielką popularność. Komentował wydarzenia kulturalne i społeczne – jako że obdarzony był znakomitym poczuciem humoru, pełnym autoironii, do tego miał bardzo charakterystyczną prezencję, ludzie rozpoznawali go na ulicy niemalże tak często jak Lucjana Kydryńskiego.

Jego popisowym dziełem był także cykl felietonów pod wspólnym tytułem „Muzyka łagodzi obyczaje”, który przeszedł do języka potocznego. Pisał je od 1969 roku na łamach „Polityki”, najpierw skupiając się na muzyce, a z czasem coraz bardziej od niej odchodząc na rzecz innych dziedzin sztuki, a także problematyki społecznej. Kiedy po stanie wojennym o tej ostatniej zaczął pisać najczęściej, zmienił nazwę cyklu na „Uszy do góry”.

Do tytułu „Muzyka łagodzi obyczaje” Waldorff wrócił w latach 90., prowadząc cykl audycji w Telewizji Polonia. Sam cytat to parafraza słów Arystotelesa „Muzyka wpływa na uszlachetnianie obyczajów”.

Waldorff był niezwykle zasłużonym społecznikiem i m.in. za to w 1996 r. został wybrany „Warszawiakiem Stulecia”. Z pierwszą społeczną inicjatywą wyszedł czterdzieści lat wcześniej, postulując w radiu zbiórkę darów dla tworzonego właśnie Muzeum Teatralnego w Warszawie. W efekcie zebrano ponad dwa tysiące eksponatów. Zainicjował też zbiórki funduszy na wykupienie willi Karola Szymanowskiego „Atma” w Zakopanem, w której mieści się dzisiaj muzeum kompozytora.

W 1974 r. Waldorff założył Społeczny Komitet Opieki nad Starymi Powązkami, którego część bezcennych zabytków znajdowała się w ruinie. To właśnie z jego inicjatywy do dziś każdego 1 listopada odbywa się tam oraz na wielu innych zabytkowych cmentarzach w Polsce słynna kwesta z udziałem znanych osobistości kultury i mediów. Do dziś dzięki kwestom udało się przeprowadzić przeszło 1400 prac renowacyjnych i konserwatorskich na Starych Powązkach.

Jak tłumaczył, bardziej niż słowa liczą się czyny i w taki sposób starał się postępować. „Zawsze działam w ten sposób – nie pytam nikogo o to, co mam robić, tylko zaczynam robić i biorę władzę niejako przez zaskoczenie”.

O Powązkach napisał Waldorff książkę „Reszta jest milczeniem”, a łącznie wydał ich ponad dwadzieścia, w tym wspomnieniowy „Taniec życia ze śmiercią”. Większość poświęcona była jego największej pasji, czyli muzyce. Wśród nich znaleźć możemy „Ciernie i koronę”, „Harfy leciały na północ”, „Ciach go smykiem!” „Wielka grę”, „Jana Kiepurę” i „Sekrety”. Swojemu wielkiemu przyjacielowi Stefanowi Kisielewskiemu po jego śmierci poświęcił książkę „Słowo o Kisielu”.

Waldorff cenił polską kulturę, a jego ulubionym artystą był właśnie kompozytor i pianista Karol Szymanowski, o którym napisał książkę „Serce w płomieniach – słowo o Szymanowskim”.

„Tak jak w życiu ma się tylko jedną wielką miłość, a reszta to są przygody, skoki w bok, czasami nawet noce, których się nie spędza w domu, taką miłością mojego życia była muzyka Szymanowskiego” – podkreślał.

Pozamuzyczną miłością życia Jerzego Waldorffa był tancerz Mieczysław Jankowski, związany m.in. z Teatrem Wielkim w Warszawie. Poznali się w 1938 roku – było to w czasach, kiedy homoseksualizm był społecznie dużo gorzej przyjmowany niż dziś. Do tego stopnia, że nawet w ostatnim w życiu wywiadzie na pytanie Bohdana Gadomskiego, kim jest mężczyzna, z którym pan mieszka, Waldorff odpowiedział, że to cioteczny brat. Para raczej ukrywała swój związek, chociaż w środowiskach kulturalnych był on tajemnicą poliszynela, wiedzieli też o nim najbliżsi przyjaciele.

Matka Waldorffa na wieść o związku syna z innym mężczyzną nie tylko go zaakceptowała, ale przyjęła niemal jak drugiego syna. Ojciec go jednak wydziedziczył. Już w 1959 r. pan Jerzy sporządził testament, w którym ustanowił ukochanego swoim spadkobiercą – w następnych latach kilka razy go uzupełniał i poprawiał, mając świadomość, że polskie prawo nie zna instytucji związków partnerskich.

Waldorff i Jankowski stanowili parę do śmierci pana Jerzego w roku 1999. To głównie Jankowski prowadził dom. W ostatnich latach, kiedy publicysta poruszał się o kulach, pomagał mu w codziennych czynnościach.

„Ja po prostu jestem stary” – przypomniał Tomaszowi Raczkowi dwa lata przed śmiercią, kiedy padło pytanie, dlaczego już nie podróżuje tyle co kiedyś. „A Pan Bóg ma to do siebie, że daje starym ludziom taką przestrogę: »Uważaj, za chwilę będziesz tam już trochę niżej«. I Pan Bóg bije albo po nogach, albo po głowie. Otóż ja mu dziękuję serdecznie, że mnie uderzył po nogach. Chodzę o dwóch kulach, ale głowę mam w porządku. A co by było, gdybym miał świetne nogi i w charakterze żwawego idioty biegał po Warszawie?”

Jerzy Waldorff zmarł 29 grudnia 1999 r. na zapalenie płuc. Sześć lat później odszedł Mieczysław Jankowski, którego prochy zgodnie z wolą pana Jerzego złożono w jego grobie na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

W 2013 r. w pobliżu Teatru Letniego w Ciechocinku odsłonięto pomnik Jerzego Waldorffa z psem Puzonem, a rok temu w parku im. Jerzego Waldorffa w Słupsku, gdzie współorganizował Festiwal Pianistyki Polskiej – pomnik-ławeczkę autorstwa rzeźbiarki Doroty Dziekiewicz-Pilich, również przedstawiającą go z jamnikiem Puzonem.

Pan Jerzy nie był człowiekiem religijnym i często Kościół krytykował, przez co Kuria początkowo nie chciała się zgodzić, by spoczął na Powązkach, które przecież tyle mu zawdzięczają. Tłumacząc swoje podejście do wiary, powoływał się na słowa Artura Rubinsteina. „On mi zawsze mówił: »Panie Jerzy, ja w Pana Boga nie wierzę, ale jeżeli po śmierci okaże się, że on jest, to jakże rozkoszną sprawi mi niespodziankę”.

 

Źródło: kultura.onet.pl/ksiazki/medrzec-kulturalny-110-rocznica-urodzin-jerzego-waldorffa/p27zk8t