Jerzy Rafalski -astronom, Planetarium im. W. Dziewulskiego w Toruniu, absolwent IV LO 1987
Wega, Deneb, Altair! Do dzisiaj wspominamy z Mirkiem i Stefanem nasze obserwacje trzech najjaśniejszych gwiazd nocnego nieba, gdy latem wyjechaliśmy wspólnie pod namiot. Bo przyjaźń klasowa trwała nie tylko w szkole, ale i na wakacjach. I mimo upływu 40 lat, nadal spotykamy się całą grupą, jakby czas się zatrzymał. Nasze Czwarte Liceum to najlepsza szkoła przyjaźni, a klasa zawsze razem, powtarzamy. I chociaż nauka była często tylko dodatkiem do towarzyskich spotkań na lekcjach, każdy z nas znalazł świetną drogę życiową. Bo liczyła się pasja, którą mogliśmy pielęgnować i którą mogliśmy się dzielić, jak wtedy na wakacyjnym wyjeździe pod namiot. Dzisiaj pracuję w toruńskim Planetarium od jego początków, pokazuję gwiazdy na kopule i powtarzam młodym widzom, że pasja jest najlepszym drogowskazem, a spotkania z przyjaciółmi pomagają zrozumieć co gra w każdej młodej duszy. „Na studiach astronomicznych potrzebne są znakomite wyniki w matematyce i fizyce” - słyszałem nie raz. „Ale ważniejsza jest pasja” - odpowiadałem, bo wiedzę zawsze można doszlifować. Tak udało mi się skończyć astronomię, znaleźć wymarzoną pracę, stworzyć dziesiątki seansów pod kopułą planetarium, ale i dzielić się pasją na antenach radiowych i telewizyjnych. I rozpływam się w radości, gdy widzę błysk w oczach młodych pasjonatów kosmosu podchodzących z książkami po autograf. Gwiazdy i planety są fascynujące, zgadzamy się w okazjonalnych pogaduchach. Może i wy też zostaniecie astronomami, pytam. A może polecicie na orbitę, na Księżyc, albo na Marsa? A może znajdziecie pracę na Pustyni Atakama, w największym na świecie obserwatorium? Tamtejszy widok gwiazd jest nie do przebicia, wspominam. I mimo że tamtejsze gwiazdozbiory zdają się być postawione na głowie, znajdziecie Wegę, Deneba i Altaira, jak my, siedząc w letnią noc przed namiotem.
Fragment wywiadu z Jerzym Rafalskim:
CN: Gdyby Pan jeszcze raz decydował o swojej przyszłości, czy wybrałby Pan drugi raz “czwórkę”?
JR: Tak. Tak, tak! Ze względu na towarzystwo, ale też na nauczycieli. [...] Nie traktowali nas jak dzieci, które trzeba wychowywać ani trzymać mocno “za gębę”. Panowało mocne partnerstwo i fajny klimat. Tam nie było stresu, wszystko z uśmiechem się układało. Tak właśnie to wspominam.[...] Bo nauczyciele byli przyjaźni. Naprawdę było widać, że oni też z uśmiechem podchodzą do tego i nie traktowali nas źle.
ML: Czy ma Pan wspomnienie dotyczące “czwórki”, które najtrwalej zachowało się w Pana pamięci ?
JR: O! Dużo. Przede wszystkim nasza klasa. Cały czas utrzymujemy kontakt i spotykamy się do tej pory.[...] Wycieczki szkolne były na tyle fajne, że najpierw jechaliśmy oficjalnie na wycieczkę, a potem dwa tygodnie później jechaliśmy na “nieoficjalną” wycieczkę we własnym gronie. To było naprawdę znakomite. Towarzystwo jest najważniejsze. Po tylu latach nadal trzymamy się razem.
ML: Marzył Pan o zostaniu astronomem. Czy “czwórka” pomogła Panu zrealizować to marzenie?
JR: Tak! Oczywiście że tak. Wspomnę tutaj panią Meler, która uczyła fizyki. Nie myślę, że ona nas męczyła. Tam były jakieś fajne doświadczenia, tam była magia, tam się coś działo. Matematykę odczarował pan Pawłowski. Wydawało się, że on jest taki niedostępny. Nie! Przecież on teatr robił i my wiedzieliśmy, że on od czasu do czasu potrafi się teatralnie “wkurzyć”. Jednak kiedy sprawdzian poszedł źle, mówił, że jesteśmy beznadziejni, ale dwójek nam nie wstawił.
Cały wywiad z Jerzym Rafalskim:
